Procol Harum – Katowice, Spodek 15.10.2017

Legendarny katowicki Spodek raz po raz zamienia się w wehikuł czasu, fundując melomanom zakochanym w muzyce rockowej podróż w odległą i zapewne bardziej przyjazną uszom przeszłość. 15 października bieżącego roku wnętrza tego obiektu gościły weteranów światowego rocka – zespół Procol Harum. Mój entuzjazm jest tym większy, iż nie dałem wiary w wyśmienitą formę zespołu w momencie ogłoszenia daty jego odwiedzin w naszym kraju. Źródłem mojej delikatnej niechęci była wizyta zespołu na Festiwalu Legend Rocka w 2009 roku. Występ ten nie należał do najszczęśliwszych choćby ze względu na warunki pogodowe. Przeważyło jednak wspomnienie innych koncertów Procol Harum oraz miłość i szacunek do dokonań grupy. Natomiast bardzo ciepło wspominam koncert Procol Harum z czerwca 2002 roku, który odbył się dokładnie w tym samym miejscu.
Zostałem kompletnie oszołomiony ładunkiem sił witalnych, jakimi muzycy Procol Harum dysponują, wychodząc na scenę. Przede wszystkim nie odniosłem wrażenia, że zespół „odcina kupony” od swojego wieloletniego dorobku. Podkreślam ten fakt dlatego, iż takie zjawisko bezpłciowego ślizgania się na swojej wyrobionej marce towarzyszy mi coraz częściej podczas oglądania na żywo koncertów rockowych dinozaurów. Z całą pewnością Gary Brooker uniknął takiej sytuacji poprzez umiejętną budowę strategii swojego występu i sięgnął po osiem z jedenastu utworów składających się na repertuar niezwykle świeżo brzmiącego, dojrzałego, a co za tym idzie bardzo udanego najnowszego albumu „Novum”. Właśnie utwory z tego materiału odmieniły wizerunek zespołu, czyniąc jego oblicze wciąż młodym. W nowy repertuar grupa wplotła ciągle żywe i wielkie kompozycje ze swojej pięćdziesięcioletniej kariery. Jak łatwo się domyśleć, była to podróż w odległą przeszłość raz po raz przeplatana współczesną wizytówką zespołu. Gary Brooker i jego drużyna, prezentując polskiej publiczności muzykę z najnowszego albumu, starannie ubrali ją w szereg wiekowych, lecz wciąż świecących jasnym światłem diamentów ze swojego bogatego dorobku fonograficznego. Nie zabrakło zatem takich kamieni milowych, jak wywołujące za każdym razem olbrzymią wewnętrzną emocjonalną burzę monumentalne dzieła: „Grand Hotel”, „Whaling Stories” czy „Conquistador”. Odnoszę wrażenie, że ilekroć oglądam występ Procol Harum, wyróżnione wcześniej kompozycje prezentowane są nieco inaczej. Inne słodkości na tym muzycznym torcie to poruszający za każdym razem do łez „A Salty Dog”, wywołujące bezustanną ekscytację „Homburg” i „Shine On Brightly” czy niestarzejąca się kompozycja „Pandora’s Box”. Zadziwiające jest to, że wielokrotnie słuchane i znane na wskroś utwory Procol Harum wykonywane na żywo zawsze nabierają rumieńców, brzmią zaskakująco młodo mimo widocznego na zewnątrz u mistrza ceremonii działania upływającego czasu. Chociaż ciało ulega niszczycielskiej presji owego czasu, to w duszy ciągle „love and peace”. Gary Brooker, siedząc przy fortepianie, ciągle ma wyprostowaną sylwetkę, a jego głos nadal zachwyca, wciąż brzmi mocno i czysto. Muzyk emanował dobrym humorem, tryskał dowcipem i – co bardzo ważne – ciepło wspominał poprzednią wizytę w katowickim Spodku, która miała miejsce piętnaście lat temu. Wzruszającym momentem koncertu były bisy, na które złożyły się dwie kompozycje: nieśmiertelna „A Whiter Shade Of Pale” oraz pochodząca z ostatniego albumu metafizyczna pieśń „The Only One”. Choć to młody utwór, zdążył już wpisać się w ścisły kanon zespołu, gdyż jest on wyjątkową i wybitną kompozycją w całym katalogu nagrań Procol Harum. Cieszy mnie fakt, że starsi wiekiem fani poruszeni zostali nowym materiałem zespołu.
Skład Procol Harum w ostatnich latach uległ poważnej przebudowie, niemniej jednak kompozytor, pianista, wokalista i lider Gary Brooker otoczył się solidnym towarzystwem. Na organach Hammonda i innych klawiaturach gra z pasją i zaangażowaniem utalentowany Josh Phillips, na gitarze Geoff Whitehorn – szanując każdy dźwięk misternie tka gitarową materię, na basie szyje Matt Pegg, a za perkusją zasiada Geoff Dunn.
Trudno jest pisać o koncercie Procol Harum – tak jak problemem jest pisanie o występach Yes, King Crimson, Davida Gilmoura czy Deep Purple. Bo co można jeszcze napisać ponad to, co już wielokrotnie napisane i powiedziane. Jedno jest pewne, że stara gwardia trzyma się znakomicie i nie myśli o złożeniu broni, o czym świadczy nazwa trasy Procol Harum: „1967-2017 Tour”. Obawiam się tylko tego, że we współczesnej muzyce zjawisko takie jak „sztafeta” chyba już nie istnieje i kiedy umykający czas wyeliminuje moich ulubieńców, zabraknie nowych wykonawców skrojonych na miarę obecnych klasyków. Ze strachem myślę o końcu epoki szlachetnej odmiany rocka granej przez pasjonatów, a jednocześnie mam nadzieję, że to szybko nie nastąpi. Cieszę się, że wraz z widownią katowickiego Spodka miałem okazję wsiąść do muzycznej kapsuły czasu i doznać spotkania z najwyższą ze sztuk, jaką był koncert Procol Harum. Czekam na kolejne artystyczne doznania ze strony zespołu. Ten, kto nie był, po prostu niech żałuje, gdyż występ był wspaniały.

ARB
Październik, 2017 r.